Trochę się działo w tych dwóch latach, ale dotyczyło to bardziej rodziny niż znajomych. Wraz z pandemią tak jak wielu zamknęliśmy się na świat zewnętrzny w obawie o kłopoty jakie ze sobą niesie wirus covid 19. Jesteśmy osobami niemłodymi (delikatnie powiedziane) chorobami towarzyszącymi. Dlatego też i córki które z nami nie mieszkają ograniczyły kontakty.
Grudzień 2019 jeszcze był w miarę bezpieczny i święta spędziliśmy rodzinnie
W ogrodzie było kolorowo wiosennie
Kwiecień przyniósł najpierw okrągłą rocznicę naszego ślubu. Miały być uroczystości i obiad w restauracji, a skończyło się obiadem we dwoje...na szczęście we dwoje! Potem święta, niestety też okrojone z rodziny.
Potem przyszedł maj i mimo uważania i stosowania się do wymogów lockdawn'u stał się początkiem moich kłopotów. Sama poczułam, że coś ze mną jest nie tak. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. W piątek postanowiłam zrobić test i wtedy zaczęły się masowe szczepienia. lekarz nie mógł wystawić skierowania na test to zrobiłam go prywatnie, ponieważ ratowniczka podejrzewała po objawach problemy z płucami poprosiłam lekarza miejscowego o osłuchanie, a ten wysłał mnie do prześwietlenia. Wynik wyszedł pozytywny, ale płuca w porządku, niestety na trzeci dzień przyszło załamanie i pogotowie na sygnale powiozło mnie do szpitala. I chwała Bogu, bo szybko znalazłam pomoc i tlenoterapię. Czując się raz gorzej raz lepiej doszłam do poprawy zdrowia po dwóch tygodniach i mogłam jako ozdrowieniec opuścić szpital. Powiedziane na wyrost...wyjechałam na wózku, a potem wolnymi kroczkami dotarłam do domowego łóżka. Nie było mowy i wyjściu do ogrodu przez kilka dni, a potem z pomocą męża i lasek mogłam zobaczyć jak wszystko co przygotowywałam na wiosnę w ogrodzie przepadło. Masę niby wyniesionych z domu doniczek z uschniętymi rozsadami. To był obraz nędzy i rozpaczy, ale już po paru godzinach wytłumaczyłam sobie że to pestka...ja żyję i jeżeli dojdę do formy to jeszcze nacieszę się ogrodem, a za rok zacznę jeszcze raz.
Mijały dni, tygodnie, miesiące, a ja czułam się koszmarnie...raz lepiej a innym razem może nie umierałam, ale nie wiedziałam co ze mną jest. Żadnego wysiłku, a już nie daj Boże z głową w dół. Bóle głowy, zdrętwiała prawa noga, niepewne kroki i zataczanie się, skaczące ciśnienie od bardzo niskiego do wysokiego. Nikt nie potrafił poradzić na to co mi dolegało, słyszałam tylko covid! Kardiolog jedynie zmieniał dawkę leku, a najbardziej pomocna jest lekarz pierwszego kontaktu do której mogłam telefonować o każdej porze.
Po trzech miesiącach doczekałam się wizyty u rehabilitanta, ale na zabiegi muszę czekać kolejne 3 miesiące...no może 2, usłyszałam na pocieszenie.
Teraz ogród, który jest moim wszystkim w tych miesiącach. Miejscem spacerów, próbnikiem co i ile mogę. Jedna z córek ze swoim partnerem pomogła w kupieniu rozsad, posadzeniu i kilku innych czynności, żeby coś rosło i cieszyło chorą matkę. Niestety co posadzili czy posiali zjadały ślimaki, których w tym roku są miliony. Nie pomogło wprowadzenie do ogrodu kaczek biegusów, bo ślimaki są wszędzie i coraz to większych rozmiarów. Zjadają wszystko jak leci.
Oprócz fizycznego zdrowia wysiadła również psychika i musiałam sięgnąć do leku i teraz pomalutku dochodzę do jako takiej kondycji.
A tak wygląda ogród letni od ostatniego dnia maja kiedy to zrobiłam pierwsze zdjęcia
W czerwcu ruszyła budowa planowanego tarasu, ponieważ dotychczasowy był z materiałów z odzysku i mógł długo już nie wytrzymać. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tarasu i tylko gdyby nie wiecznie padające deszcze spełniałby wspaniale swoją rolę.
Do dzisiaj jedna z winorośli obrosła pięknie stronę chroniącą nas przed oczami sąsiadów. Stolik wykonał gospodarz👍